Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Żeby nie było śladów (Zwiastun)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Plakat, zwiastun i informacje na Mediakrytyk
Reżyser Jan P. Matuszyński wdarł się przebojem do polskiej kinematografii swoją debiutancką „Ostatnią rodziną”, która jest filmem w moim przekonaniu doskonałym. Takiej umiejętności operowania ekranowymi emocjami na początku kariery można tylko pozazdrościć. Ciekawe więc było, co pokaże w następnej fabule, tym bardziej, że znowu wziął na warsztat prawdziwych bohaterów.
„Żeby nie było śladów” bazuje na reportażu Cezarego Łazarewicza, w którym opisano sprawę śmiertelnego pobicia maturzysty Grzegorza Przemyka w 1983 roku. To idealna podstawa scenariusza, bo książka nie tylko rzetelnie operuje faktami, ale przede wszystkim chwyta za serce. Trudno się po niej pozbierać. Film równie dobrze wywiązuje się ze skrupulatnego przedstawienia wydarzeń, jednak sfera emocjonalna pozostawiła u mnie pewien niedosyt.
Opisując śledztwo prowadzone po śmierci maturzysty, a raczej skuteczne próby jego tuszowania, Łazarewicz obrazowo przestawił metody działania, zastraszania i manipulacji na wszystkich możliwych szczeblach. Scenariusz to sprawnie podchwycił. Film jest długi, jednak narracja płynna i zrozumiała, choć obfituje w wiele szczegółów i postaci. Na pewno dużo się z tego filmu dowiemy o bezwzględnych realiach, jakie panowały w Polsce. Poczucie bezsilności i niesprawiedliwości jest tu wszechobecne. Scenografia i zdjęcia tylko dodają filmowi autentyczności. Jednak autor książki po drodze nie stracił z oczu samego Przemyka i jego bliskich, pozwolił go nam dobrze poznać, a jego najbliższym dał czas na żałobę. W filmie maturzysta jest tylko ofiarą, nie wiemy o nim nic.
W centrum opowieści reżyser umieścił głównego świadka Jurka oraz matkę Przemyka. I tak jak Tomasz Ziętek wypada na ekranie naturalnie i przekonująco, tak niestety nie mogę tego samego powiedzieć o Sandrze Korzeniak w roli Barbary Sadowskiej. Sceny z jej udziałem kompletnie wybijały mnie z rytmu, częściowo przez charakterystyczną manierę aktorki. Nie tyle mówi, co wygłasza swoje kwestie. Pokazanie jej jako nierealnej ikony, której do kompletu brakuje jedynie złocistej poświaty, sprawiało, że dokładnie czułam, że oglądam tylko inscenizację, a nie prawdziwą historię o prawdziwych ludziach.
To nadal bardzo dobry i sprawnie nakręcony film, ale ja do kina chodzę przede wszystkim by przeżywać opowiadaną historię. W przypadku tego filmu zdarzały się momenty, gdy byłam jedynie biernym obserwatorem.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Jan P. Matuszyński
Ocena: 7/10